czwartek, 23 listopada 2017

Sentymalna Podróż w Nieznane Kierunki Sztuki (2/2)

W poprzednim wpisie podkreśliłem Wam, że muzyczny kawałek wrzucony na YouTube był moim jednym z dwóch marzeń artystycznych, które udało mi się spełnić w ostatnim czasie, a tak naprawdę w październiku - miesiącu najcięższym fizycznie i psychicznie dla mnie w perspektywie chyba nawet całego życia. Naprawdę pierwszy raz wolny czas przez taki okres miałem tylko podczas snu, a i na tą czynność często było go za mało. Warto dziś poświęcić czas i miejsce na ten artystyczny event, w którym brałem udział, zatem zapraszam do lektury właściwej :)


Niewiele osób zapewne wie, że ten blog, gdy powstawał ponad 2 lata temu miał być miejscem dla mnie i dla moich tekstów, które będą zebrane w jednym miejscu, aby w odpowiednim momencie zostały wykorzystane w innym celu, choć nadal ukazywane dla szerszej publiki to już nie w słowie pisanym. Pisząc to wydaje mi się, że dobrze się stało, że odszedłem od tego toku myślenia, bo skoro dodaję te teksty do internetu to one mają Was bawić, skłaniać do refleksji, oraz pozwalać na poszerzenie spektrum i swoich doświadczeń, a także w jakimś stopniu kształtować opinię o mnie, ale przede wszystkim o otaczającym nas szarym świecie. Początkowo niekoniecznie tak to wyglądało, zdarzało się, że ludzie byli oburzeni i wściekli, a fala hejtu była jedynym zjawiskiem, która przynosiła wyświetlenia postom. Ciężko się dziwić odbiorcom, bo planowanym pierwowzorem tego, był mój wirtualny zeszycik z konspektami, które po późniejszym niewielkim przekształceniu wykorzystam na scenie - w stand-upie.
Jak już się domyślacie to właśnie stand-up znany wszystkim jako monologi kabaretowe bez cenzury był moim marzeniem, które spełniłem 14 października w Pałacu Książęcym w Żaganiu. Musicie przyznać, że miejsce piękne, a taras w centralnym punkcie służył nam jako palarnia. To był jedyny zaszczyt, o ile można to tak nazwać, a raczej w sumie dostęp do miejsca, które jest zabronione innym, na które pozwolił mi fakt, że występowałem tam. Chociaż jak tak myślę to scena też była wyjątkiem, ale czy to zaszczyt - nie sądzę, raczej ogromna odpowiedzialność. Nigdy nie miałem problemu z wystąpieniami publicznymi. Czułem się w nich jak ryba w wodzie, stąd mój brak obaw przed wyjściem na scenę, ale jednak to też ogromny stres i niesamowite doświadczenie.
No, ale wszystko po kolei, bo zanim wystąpiłem pewnie was ciekawi jak to się stało, że mogłem wystąpić podczas tego wieczorku z rozpoznawalnymi w całej Polsce komikami, tj. Patrykiem Czebańczukiem, Pawłem Chałupką i Mateuszem Sochą. Mianowicie wydarzyło się to w sposób trywialny. Byłem w delegacji we Wronkach i w hotelu, w którym nocowałem po pracy przeglądałem Facebook i przypadkowo kliknąłem w nie to co trzeba i wyświetliło mi się wydarzenie, a w opisie, że podczas eventu jest także przewidziany OPEN-MIC, a chętnych proszą o zgłoszenia na privie. Chwilę się wahałem, ale raz już przegapiłem tego typu opcję, więc po kilku dniach napisałem.

Okazało się, że jestem pierwszym w niedługiej historii (to był 7.) tego typu wieczorków w Żaganiu lokalnym śmiałkiem. Jak na debiut, gdzie presja wywarta przez samo określenie jest duża, to jeszcze ten fakt doszedł, ale mimo wszystko nadal byłem dobrej myśli.
Widownia tego dnia dopisała zgodnie z planem, czyli troszkę mniej niż 200 osób. Dla kogoś kto się boi i stresuje tego typu prób to byłoby naprawdę dużo osób, ale ja tak nie sądziłem przed występem ani po. Gdy wchodziłem spotkało mnie to czego mogłem się spodziewać. Przyjechałem z Żar do Żagania, a każdy kto zna moje okolice wie, że te miasta siebie nie trawią, więc jako jedyny nie zostałem przywitany oklaskami tylko gwizdami, buczeniem i gdzieś tam w tle nielicznymi klaśnięciami. Drugą dość nieprzyjemną okolicznością, którą do tej pory każdy mój rozmówca uważał za zaletę, a tylko ja uznałem za przeszkodę to fakt, że reflektory tak mocnym światłem raziły mnie w oczy, że nie widziałem nawet ludzi siedzących w pierwszych rzędach, a już nie wspominając nawet o tych z tyłu. Ten splot wydarzeń, o których nie miałem pojęcia siedząc tam za zasłoną spowodował u mnie lekki paraliż i stres, który budził we mnie głos, który kazał we mnie uciekać stamtąd jak najszybciej. Mimo, że stałem tam, mówiłem do ludzi, którzy nawet się śmiali, a w jednym momencie nawet przerwali mi wypowiedź oklaskami to ten wewnętrzny głos był złem, przez to światło gubiłem kontakt z publiką, bo skoro ja ich nie widzę to mózg mój kodował chyba, że oni mnie też nie, a tak nie było. Jednym słowem czułem niedosyt i niezadowolenie.

Fajne w gronie komików i tych zawodowych, jak i takich jak ja wtedy, czyli amatorów, że nikt nie owija w bawełnę. Szczerze mówi, co było fajne, co musisz poprawić, co było tak c*ujowe, że nie warto tego powtarzać, ale przede wszystkim mają świadomość odwagi i początków. Nie ma też czegoś takiego, że skoro ty idziesz pierwszy raz, a ja na tym zarabiam to jesteś zerem i co najwyżej możesz mi buty polerować. Wchodzisz, na starcie zbijasz multum piąteczek, a każdy z Tobą gada jakbyście byli wieloletnimi ziomkami. Oczywiście to też jest różne i zależy od osobowości, ale muszę Wam powiedzieć, że Ci teoretycznie więksi show-mani stresują się bardziej niż osoby nie będące tak luźne w odbiorze przez publikę. Tyle kilometrów ile Czeban zrobił na backstage'u to niejeden biegacz nie robi na treningu, co szczerze mnie zadziwiło, ale wszyscy jesteśmy ludźmi i mamy normalne emocje, a najważniejsze to umieć z nimi walczyć i przede wszystkim być prawdziwym w tym co się robi, a także niesłychanie elastycznym na rzeczy dziejące się wokół Ciebie.

Ta przygoda mnie wiele nauczyła i polecam to każdemu. Czy wrócę jeszcze w tej roli sam jeszcze nie wiem, ale korci mnie niesłychanie aby się poprawić skoro już jestem bogatszy o doświadczenie i niektórych błędów mogę uniknąć. Póki co cel / marzenie spełniłem, bo w końcu się wziąłem na odwagę i spróbowałem nieznanego, a pożądanego i nie poszło mi najgorzej jeśli za ocenę może świadczyć, że schodziłem w atmosferze szczerych oklasków, a nie jak przy wejściu. Maciek, z którym się fajnie skumałem na backstage'u, bo też występował jako open-micer. Chłopak parę lat młodszy, ale jeździ już troszkę i ma trochę doświadczenia powiedział mi, że Stand-up jest jak narkotyk - chcesz go ciągle więcej. Myślę, że fakt, iż podbiła do nas parka i powiedziała, że było zajebiście i liczą, że w grudniu wystąpimy tylko to potęguje, ale ja nadal jestem sceptyczny. Po prostu nie wiem, czy każdy kolejny raz zasmakuje tak samo dobrze i też mnie czegoś nauczy jak pierwszy raz. Uwierzcie, że pochłania to wiele czasu, pomimo że przyjemnie to jednak priorytety mam ustawione gdzie indziej i obawiam się, że to zaniedbam.
Kończąc zostawię Was z taką moją prywatną dygresją - Myśleć trzeba realnie i długodystansowo, a nie w krótkim okresie i samymi marzeniami, bo w średnim periodzie staniemy w miejscu z otaczającymi nas pustkami, a wydostać się stamtąd będzie ciężko.

Chętnie poznam wasze opinie, a może nawet jakiś rad -
  po prostu serdecznie zachęcam do dyskusji w sekcji komentarzy. 
Zapraszam także na fanpage, gdzie znajdziecie pierwsze publikacje wpisów,
 a także inne informacje na temat bloga i nie tylko :)
 
Gorąco polecam też do licznych udostępnień mojej działalności jeśli Ci się podoba,
 bo to najłatwiej i najszybciej zacznie ją rozwijać ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz