piątek, 14 kwietnia 2017

Kopciuszek, czyli Historia zaginionego mikrofonu #3

Rozdział 3.

Minęło kilka godzin i był już wieczór, a w ten czas miałem umówione z moją najlepszą przyjaciółką Wandzią. Znamy się co prawda tylko od początku technikum, ale pomimo tego faktu bardzo się ze sobą zżyliśmy. Chyba to było nam po prostu pisane. Nasze rodziny dobrze się znają, więc mamy ułatwiony kontakt, a mój ojciec i tata Wandzi w młodości byli najlepszymi kumplami i wszędzie razem się wozili.
Opowiedziałem jej całe zdarzenie z wczorajszego wieczoru ze wszystkimi szczegółami, bynajmniej tymi, które pamiętałem. Było mi trochę wstyd mojego zachowania, przecież było tyle możliwości, a wszystkie zmarnowałem, no i tak w ogóle jak brzmi ta cała historia, no jednym słowem niedorzecznie.
Tylko jej potrafiłem zaufać i czułem, że tylko ona będzie potrafiła mnie zrozumieć. Dlatego tylko ona poznała tę historię i obiecała na moją prośbę, że to zostanie między nami. Po tym jak wyrzuciłem to z siebie zrozumiałem, że zostało mi jeszcze mniej niż temu królewiczowi po wspaniałym balu spędzonym u boku kobiety do której poczuł coś więcej, a mianowicie był to jej piękny głos w mojej głowie.
A może tak naprawdę jej nigdy nie było, może ja to sobie przyśniłem? To nie może się dziać w życiu, takie rzeczy mają miejsce tylko w bajkach, ale w sumie życie lubi pisać bajki, może i ja się wreszcie doczekam? Tyle pytań, tyle wątpliwości się kołacze, muszę o tym jak najszybciej zapomnieć, ale w głębi duszy wiem, że to niemożliwe.
Rozum kazał zająć się dotychczasowym życiem, jednak serce chciało znaleźć właścicielkę tego majestatycznego głosu - swojego prywatnego kopciuszka. Od tamtego wieczoru mój rozum przestał działać, słuchałem tylko serca i dlatego zawsze, gdy w tym klubie organizowane było karaoke, ja musiałem być na nim od początku do końca z nadzieją, że ją tu w końcu zobaczę. Mijały dni, tygodnie, miesiące, a ja przychodziłem to sam, to z większą, lub mniejszą paczką znajomych, lecz jej tam prócz tego pamiętnego piątku więcej nie spotkałem, ale nadal żywiłem wielką nadzieję, bo podpowiadało mi coś, że warto.


Nadszedł wrzesień, czyli początek męk dla wszystkich licealistów, a co dopiero dla nas - tegorocznych maturzystów, ale ja o tym nie myślałem, w głowie i sercu był tylko ten głos i oczekiwanie pierwszego piątku września, czyli kolejnego karaoke.
Wandzia wiedząc, że w ten dzień nie ruszę się z tego magicznego klubu ustawiła naszą pierwszą wspólną integrację klasową w tym roku, właśnie w tym miejscu ...

Dziś troszkę krótszy rozdział, już jutro kolejna część,
a jeśli Ci się podobało to zostaw komentarz i udostępnij ten blog,
Pozdrawiam ;) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz